piątek, 26 czerwca 2009

Król nie żyje, gdzie jest król?

Skończyła się pewna epoka. Gdy w 1977 roku zmarł Elvis, Michael Jackson nie był jeszcze nawet księciem, ale gdy po pięciu latach interregnum nagrał album "Thriller", zajął tron. Bezdyskusyjnie. To jemu zawdzięczamy dzisiejsze wizerunki artystów, choreografię teledysków, skandale dla podtrzymania się na fali. Dzięki niemu MTV stała się stacją jaką znamy.
Dla mnie skończył się jako artysta już na początku lat 90-tych, ale zawsze będę mu wdzięczny za to, co osiągnął wcześniej. Był tym dla światowej muzyki pop, czym był John Porter dla polskiego rocka lat 80-tych - zapalnikiem i katalizatorem. Nie zjawił się deus ex machina, przecież działał w show businessie od dziecka, lecz potrafił odnaleźć nowe w istniejącym. Teraz została nam tylko Madonna, potrafiąca ścisnąć dolarówkę w dłoni tak, by aż orzeł się zesrał...
P.S.: Nie byłbym sobą, gdybym jednak nie dołożył szczypty dziegciu: Michael Jackson był typowym wytworem poprawnej politycznie, tkliwej i bezdennie głupiej Kalifornii! Hybrydą kreatorów wizerunku i własnej zdziecinniałej wizji świata. Geniusz, ale straszny palant. Ale i tak przejdzie do historii muzyki. Z dwóch powodów: pierwszy podałem wcześniej, a drugim jest to, że jako pierwszy w historii muzyki solista, rozpadł się...

2 komentarze:

  1. Nie rozpaczajmy, zapewne niebawe sie okaze, ze ktos go widzial lazacego po okolicy z Elvisem.
    Tacy jak oni nie umieraja przeciez tak ot...
    Postanowilam tego newsa nie przyjac do wiadomosci (jak pewnie i wielu innych <- dwuznacznosc skladniowa wyszla, ale tym lepiej).
    Poza tym, zaloze sie, ze wystarczy zerknac na to niezywe cialo, zeby bez watpliwosci stwierdzic, ze nie przypomina Michaela.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przypominam, że Michael też nie przypominał NICZEGO... I nie miał kilogramów Elvisa...

    OdpowiedzUsuń