Od lat mnie ściga pewien argument,
przyznaję, dość logiczny, w sumie...
W dwóch wersjach jest: „Bo tak.” „Bo nie.”
Aż żyć mi odechciewa się...
Tak koleżanki, kochanki i żony
stawiają mnie przed nieodgadnionym.
Może by dały jakiś znak,
co jest „Bo nie.”, a co „Bo tak.”
Czasem już nawet coś zakumam.
Pewnie nad światem stoi łuna?
Może ślimaki śpią na wznak?
„Nie, nie ślimaki!” Czemu? „Bo tak!”
Jak mam ten fakt w w swym życiu unieść?
Skoro niczego nie rozumiem?...
Lecz coś da żyć mi, i pomoże -
przecież być może jeszcze gorzej:
O co Ci chodzi, kochanie moje?
Nie piję, w domu nic nie broję.
Kocham Cie stale, zamykam drzwi...
Powiedz mi o co chodzi Ci...
W temacie kobiet niewiele umiem,
Jak mnie wkurzają, zazwyczaj szumię.
Na niby niby, bardziej na złość,
bo jakże nie mieć mam Cię dość?:
„Za mało bywasz, zbytnio pracujesz,
pijesz za dużo i tym się trujesz!
Kochasz za mało, choć tulisz dość
Ja wiem... To właśnie mnie na złość...”
Po prostu kocham, ot, dopust Boży...
Z Tobą zjeść zupę, z Tobą położyć.
Z Tobą wytrzymać Twe swary wszelkie.
To poświęcenie jest niewielkie...
I wówczas zjawia się z powietrza
superformuła znacznie lepsza!
I zawsze mnie wyszuka w tłumie:
"Bo Ty niczego nie rozumiesz!”
Ja wciąż Cię kocham, moja kochana.
Kocham z wieczora, oraz z rana.
Lecz teraz, tak naprawdę, w sumie,
Ja Cię Kochanie nie rozumiem...