piątek, 11 kwietnia 2025

Wszystko Chmielewskie (I)


 



WSTĘP

Upały panujące tego czerwcowego dnia na Mokotowie nie obejmowały zatopionego w zieleni starego budynku obrośniętego winem tak szczelnie, że niemal zatracającego swą sylwetkę.

Tylko w jednym miejscu od zielonego tła wyraźnie odcinały się trzy niezbyt duże sylwetki.

-Deliberują. - Zuzanna szepnęła w dół i wygodniej usadowiła się na grubej gałęzi winorośli oplatającej dom.

-Ale co mówią?! - Romek niecierpliwił się, jak zwykle zresztą.

-A co mają mówić? To co zwykle. Że babcia Janeczka jest nieodpowiedzialna, że dziadek Paweł może swoje poręczenie sobie… No sami wiecie, co może. I że już lepiej nas wysłać z panią Teresą w ten jej rejs kajakiem na siedemdziesiąte urodziny...

- To ja już wolę do babci Janeczki! -Romek miał z lekka przerażony wyraz twarzy. -Babcia Teresa stale przepytuje mnie z historii! Nie dociera do niej, że to zupełnie coś innego, niż za jej młodości. Ona uczyła się tylko o piramidach, Grekach, Juliuszu Cezarze. I chyba jeszcze o Krzywoustym. A mnie dochodzi dodatkowo to całe po tym, już za jej życia, bitwa pod Grunwaldem i te trzy rozbiory zrobione przez carycę Katarzynę i Hitlera…

Florka energicznie pokiwała głową.

Romek wspiął się nieco po kracie i zdecydowanie szarpnął sznurówką Zuzi.

-Ale jedziemy, czy nie jedziemy?!

No ba. To pytanie od dwóch tygodni zaprzątało umysły trójki bardzo młodych ludzi. Plany na lato wyglądały bowiem w tym roku niezbyt ciekawie. Gdyż czynniki wyższe sprzysięgły się przeciwko wszystkim częściom rodziny i nie rokowały dobrze wszystkim zainteresowanym znanych i lubianych wakacji w pensjonacie pani Danusi w Jantarze.

-Tyy! Posuń się na tej gałęzi! Też chcę coś słyszeć. - Romek energicznie wspiął się nieco wyżej, tuż pod otwarte okno pierwszego piętra.

***

Dziadek Paweł odstawił na stół XIX-wieczne pudełko na cygara, którym poprzednio z zapałem wymachiwał przez ostatnie kilka minut.

-Tereskę wykluczam! Pamiętacie jak kilka lat temu szukaliśmy ją przez Policję na Mierzei, a ona w tym czasie szukała Złotego Pociągu w Sudetach? Nie powierzę swoich wnuczek tak nieobliczalnej osobie! A my, sami wiecie. Nic na to nie poradzimy. Kontrakt z NASA rzecz święta, musimy znów tam jechać. A w Kanadzie nie będziemy mieć czasu na zajmowanie się dziećmi.

Babcia Karolina wsparła męża. - Absolutnie wykluczone. My tam spędzamy w laboratoriach czasem nawet i cały dzień. A moje wnuczki są cokolwiek ruchliwe. I mają czasem zbyt... ekstrawaganckie pomysły.

Pani Agnieszka obruszyła się nieco.

-Ależ mamo! Jak możesz? Może i Chodorowski nie zamordował tej swojej żony, ale fabrykę amfetaminy u niego znaleźli! Każdy może się pomylić, a to przecież tylko dzieci!

-Cud, że mi wnuczek nie wymordowali...

-Nawet ich nie zauważyli. -pani Agnieszka, doskonale znająca swoje córki powiedziała to z pewną rezygnacją.

-A widzisz, czyli jak coś robią, to z głową. - dziadek Paweł z dumą i rozmachem powrócił na fotel. -A u mojej siostry będą mieli i opiekę, i dobre warunki.

Niewielki problem polegał na tym, że pani Agnieszka miała zaległy termin złożenia doktoratu, a jej mąż otrzymał propozycję nie do odrzucenia, wiążącą się zarówno z możliwością szybszej spłaty kredytu, jak i nieobecnością w kraju przez najbliższe pół roku. A ojciec Romka, pan Stanisław...

-Mama spędziła dwa lata wśród Papuasów na Nowej Gwinei, chyba da sobie chyba radę z trójką dzieci? - pan Stanisław zauważył niepewnie. -Mnie jakoś wychowała.

Ciotka Magda zamaskowała prychniecie atakiem kaszlu.

-Poza tym to tylko nieco ponad dwie godziny od Warszawy. Środek cywilizacji europejskiej!

W pokoju wściekły jazgot panujący od blisko godziny zamienił się w lekki szmer...

Niespodziewanie głos zabrała pani Krystyna, seniorka rodu siedząca dotychczas cicho na szezlongu w kącie i stoicko dziergająca sweter z wełny.

-Stasieńku, a kiedy tam ostatnio byłeś?

Pan Stanisław zgarbił się z lekka i zmarszczył czoło. -No tego. Ten... Jakoś tak...

Pani Krystyna przesunęła okulary na czubek nosa i spojrzała na niego z pobłażaniem.

-To może ja ci przypomnę?

Wzrok pana Stanisława błądził gdzieś w dal, a cała jego sylwetka dawała wyraźne sygnały totalnego skupienia.

-Nie byłeś tam nigdy. Moja córka, a twoja matka, od 15 lat, od kiedy kupili ten dom zawsze odwiedzała cię w Warszawie. Masz zapewne pełna skrzynkę zdjęć ich domu, ale sam nie pojechałeś tam ani razu. Na pewno doskonale wyobraziłeś sobie ich dom i jego otoczenie, ale... - westchnęła cicho. - Ech, wy, poloniści...

Pan Stanisław wyglądał na stropionego.

-Może rzeczywiście?... Ojciec stale w pracy, mama albo wykłady albo te wyjazdy po całym świecie

Ale że aż tyle sobie wyobrażałem?! - powiedział to jakby z lekką dumą...

Pani Krystyna z pobłażaniem pokiwała głową.

-Nie ma o czym dyskutować. Nikt nie ma czasu latem zająć się dziećmi, a Janeczka i Januszek zgłosili taką chęć. Czyli zdecydowaliśmy. Mój mąż chyba już nie stęka w kuchni, czyli albo czeka nas pogrzeb, albo nareszcie wymienił reduktorek pod ten nowy kran. Więc może wreszcie ktoś zaparzy tę herbatę?

Nikt w pokoju nie usłyszał trójosobowego westchnienia ulgi dobiegającego z winorośli oplatającej dom...

2 komentarze: