I.
Najlepsze miejsce jest za szafą. Oprócz zagubionych koralików, rozciągniętych frotek, pojedynczych skarpetek i pękniętej piłeczki pingpongowej, są tu wspaniałe „koty” z kurzu. I pająki. Pająki są najfajniejsze. Takie tłuściutkie, na włochatych nóżkach. Tkają swoje pajęczyny najczęściej w okolicach lewej, oczywiście tylnej nogi szafy. Tu jest najbezpieczniej. Nawet w środy i w soboty, gdy Mama odkurza, rura ssawki nie dociera tak daleko. Czasem przebiegają tędy kosarze. Są bardzo podobne do pająków, ale mają dłuższe i cieńsze nóżki, a oczy zamiast na głowie wyrosły im na grzbiecie. Chyba zresztą nie miały innego wyjścia, gdyż kosarze nie mają głów.
Pod łóżkiem też jest miło. Co prawda tutaj Mama sprząta regularnie, więc niełatwo o ciekawe towarzystwo, za to wieczorami, gdy w pokoju panuje półmrok, pod łóżkiem staje się naprawdę pięknie. Wymarzone wprost miejsce na zabawę. Można popatrzeć na kapcie-króliczki, można poskrzypieć materacem. Raz nawet odwiedził mnie tu duży, zielony świerszcz, ale on woli chodzić po ścianach, więc w końcu przeprowadził się za szafę. Mądrala, wie co dobre! Ale tutaj, pod łóżkiem, najlepiej słucha się bajek, które Mama czyta Zuzi na dobranoc. A ja bardzo lubię bajki. Oczywiście najbardziej lubie te straszne, bo choć one zawsze dobrze się kończą, zanim Mama zamknie książeczkę zdarza się, że Zuzia podciąga kołderkę aż pod same oczy, gotowa zaciągnąć ją po czubek głowy!
A nocą uwielbiam czaić się za drzwiami. To jest dopiero świetna rozrywka! Gdy czasem Zuzia musi w nocy wstać i wyjść z pokoju, już na nią czekam. Bardzo lubię słuchać tupotu jej małych stóp na posadzce, gdy pędem zmierza do bezpiecznego schronienia w łóżeczku. Och, wcale nie chodzi o to, że lubię ja straszyć. Ja po prostu taką mam pracę.
Ach, przepraszam, nie przedstawiłem się Wam jeszcze. Jestem Strachem. Strachem Zuzi, oczywiście.
***
Gdy noc sypnie w oczy piachem,
I mrok spadnie na mieszkanie,
Ty przywitaj się ze Strachem,
Co Twój pokój ma na stanie.
Mama lampę już wyłącza,
A gdy ciemność zapanuje,
Ja wypuszczam lęków pnącza,
Z cienia nagle wyskakuję!
Pohukuję gdzieś zza szyby,
Albo sapię za plecami.
Niby wiesz, że to na niby,
Ale boisz się czasami.
Czaję się pod łóżkiem w ciszy,
Albo szafą lekko skrzypię.
Myślisz może, że to myszy?...
Nie! To ja na ciebie łypię!
Czasem błyskam podczas burzy,
I na gromach nutę gram.
Mam zębiska, nochal duży
Oraz wielkie oczy mam.
Aby mi się nie nudziło
Ma zabawa nie jest błaha,
Bowiem jest mi bardzo miło,
Gdy wieczorem miewasz Stracha!
II.
-Mamo, nie gaś jeszcze światła!
-Ależ Zuziu, jest już późno, naprawdę czas już spać.
-Ale mamo...
-Co takiego, kochanie?
-Ja się trochę boję...
-Czego się boisz córeczko?
-Bo gdy ty gasisz światło i wychodzisz, nachodzi mnie straszny strach!
Mądre dziecko. Poznało się na mnie bardzo szybko. A wiadomo, że jestem Najstraszliwszym Ze Strasznych Strachów. Strachów Zuzi, ale to tylko na razie, z czasem na pewno awansuję. Nawet nie muszę się specjalnie starać, taką jestem Jego Najstraszliwością.
Wczorajszego wieczoru tylko przez chwilę poczaiłem się w cieniu tego dużego kwiatka pod oknem. Widziałem, że mała patrzyła na mnie przez chwilę, zanim nakryła głowę kołdrą. Ciekawa rzecz, taka kołdra. Nie potrafię się pod nią dostać. Wystarczy nakryć się nią zupełnie, a ja znikam jakbym był zwykłą mgiełką, a nie porządnym Strachem! Dlatego, gdy Zuzia się nakryła, zrezygnowałem z dalszego straszenia i poszedłem spać do pająków. Straszenie to bardzo wyczerpująca praca.
-Dobrze, posiedzę jeszcze przez chwilę obok ciebie i porozmawiamy. Bo strach czasem wcale nie jest taki straszny. Wystarczy go tylko oswoić.
-Tak jak wujek oswoił kawkę? I teraz ona przylatuje do niego na śniadanie?
-No, prawie. Musisz porozmawiać ze swoim strachem, i wytłumaczyć mu, że jesteś już na tyle duża, że nie musisz się go bać.
-A czy on zrozumie, mamo?
-Strachy dużych dziewczynek bywają dość rozsądne. Na pewno zrozumie.
Z zadowolenia aż poczerwieniałem. No jasne, że jestem rozsądny. Na przykład nigdy nie wychodzę na słońce, bo światło słoneczne mi szkodzi. Rozpuszczam się w nim i muszę czekać aż do zmierzchu, by dojść do siebie. Mam też swoje zasady, na przykład nigdy nie straszę, gdy Zuzia jest zmęczona. Przecież wówczas musi szybko zasnąć, by mogła nazajutrz obudzić się wypoczęta. Albo gdy jest bardzo radosna, też mi wówczas wesoło i nie mam nastroju do straszenia. Ale dzisiaj wszystko jest jak zazwyczaj, Mama już gasi światło, wychodzi z pokoju i zostajemy z Zuzią sami. No to do roboty...
-Strachu!
To do mnie?
-Hej, Strachu, jesteś tu?
No, sam nie wiem. Odpowiedzieć?
-Oj, Strachu, jesteś czy nie, bo za chwilę już muszę spać!
Chyba jestem... Więc -
-Hmm... jestem...
Oho! Pisnęła! Wystraszyłem ją troszkę. Dobra nasza, wieczór zaczyna się całkiem udanie.
-Strachu?! Czy ty jadasz dzieci?
Dotąd niespecjalnie zastanawiałem się nad swoją dietą. Oczywiście zdarzało mi się od czasu do czasu coś podjeść. Ale dzieci? Fuj! Dzieci są ruchliwe i zadają mnóstwo trudnych pytań, zdecydowanie jako posiłek były by zbyt kłopotliwe!
-Nie, raczej nie. Jak dotąd.
-Strachu! Musimy poważnie porozmawiać! Czy lubisz „krówki”?
Zaskoczyła mnie trochę. Chyba nie umiem rozmawiać z dziećmi. Chyba. Bo przecież nigdy nie próbowałem. Z dorosłymi też nie, bo jestem strachem Zuzi, a ona na pewno jeszcze nie jest dorosła. I skąd mogę wiedzieć, czy lubię „krówki”? Ich też nie próbowałem. Podobnie jak zjadania ludzi o wzroście nieznacznie ponadstołowym...
-Jak chcesz, weź sobie kilka. Ja nie mogę, bo już myłam zęby, ale ty się nie krępuj, są na szafce pod lampką.
Powoli wysunąłem się spod łóżka. Ciekawość kiedyś mnie zgubi. Jak smakują „krówki”??? Może jak pajęczynka ze świeżym kurzem? W ciszy wyciągnąłem rękę w stronę talerzyka z krówkami.
-A wolisz kruche czy mordoklejki?
Drgnąłem, a cukierki rozsypały mi się po całej podłodze. Kilka wpadło nawet za szafę. To dobrze, jeśli mi posmakują, będę miał je na zapas.
-Nie zaskakuj mnie tak, Zuziu! Napędziłaś mi stracha! Co to są mordoklejki?
-To ciebie można wystraszyć?
-Hmm, okazuje się, że tak... A ty czego się boisz? I co to są mordoklejki?
-Ciebie. I ciemności.
-No, coś ty! Atawistyczny lęk przed ciemnością, wyabstrahowany ze swego kulturowego kontekstu...- nie, tak chyba nie było najlepiej, oczy Zuzi zrobiły się niemal tak duże jak wówczas, gdy szurałem szufladą i dmuchałem jej w ucho.
- Jak można bać się ciemności? Przecież po ciemku jest najprzyjemniej!
-Nieprawda! Jest strasznie! Niczego nie widać wyraźnie, a ty się czaisz po kątach!
Poczułem się lekko urażony. Czajenie się po kątach stanowiło istotną część mojej pracy, a przecież nie było wcale łatwe. Trwać przez długie minuty w bezruchu jako cień filodendrona, by w wyobraźni dziecka przeistoczyć się w smoka to prawdziwa sztuka! Byle jaki strach tego nie potrafi!
-W ciemności łatwo wyobrazić sobie rozmaite rzeczy. Ty widzisz w nich mnie, więc wyobrażasz sobie same straszne rzeczy. Nieposkładana skarpetka staje się Groźnym Gryzaczem, światło księżyca maluje na ścianie czarownicę, a wzorzyste kwiatki na zasłonie stają się srogim zbójem. A przecież, gdy zamkniesz oczy, twój pokój stać się może bajkową krainą, łąką na górskim zboczu w ciepły, letni dzień, na której pasą się śnieżnobiałe, łagodne jednorożce. Wszystko zależy od ciebie. To ty decydujesz, co chcesz w swych marzeniach zobaczyć. Ja pojawiam się jedynie wówczas, gdy sama o mnie pomyślisz. Choć tak naprawdę, wcale nie jestem taki straszny. Tylko wybacz, moja droga, na środku pokoju czaić się nie będę! Mam swoje zasady. Tam jest za dużo światła. To nie są odpowiednie warunki do pracy dla stracha. Nie ma głupich!- zapowiedziałem.
W przedpokoju, tuż przy drzwiach do sypialni Zuzi dało się słyszeć ciche kroki. To na pewno Tato! –To ja na razie znikam. Jeśli chcesz, porozmawiamy jutro. I dziękuję za „krówkę”!
Klamka w drzwiach opuściła się powoli, drzwi uchyliły się i w szczelinie obok futryny pojawiła się głowa Taty. Ledwie zdążyłem wsunąć się pod łóżko.
-Jeszcze nie śpisz? Z kim rozmawiałaś?
-Z nikim, tatusiu. Z Nikim właściwie.
-Kochanie, jutro poniedziałek, wcześnie wstajemy, powinnaś już spać. Dobrej nocy.
-Dobranoc, tatku.
Drzwi zatrzasnęły się cicho. Prześcieradło uniosło się powoli i ujrzałem głowę Zuzi, zaglądającej do mojej kryjówki.
-Udało mi się nie okłamać taty. I przy okazji nadałam ci imię. Dobranoc, Niki!
-Dobranoc, Zuziu.
To całkiem ładne imię, Niki.
I zasnęła.
Cóż, dzisiaj się chyba nie dowiem, co to są te mordoklejki...
***
Bury kot, kot pręgowany,
Kot bez butów, niegłaskany,
Nie boi się nikogo.
Gdy noc na parapecie,
Chadza własną drogą
Po świecie.
Koty znają różne sprawy,
Których każdy jest ciekawy.
Ale kot jest milczek
I nic nie mówi głośno,
Bo to maniery wilcze...
Więc poproś go.
Niech ci o nocy opowie,
Gdyż ma zwyczaje sowie,
Porusza się po zmroku,
Gna lęki do świtania
I na każdym swym kroku
Je przegania.
III.
Niełatwo być oswojonym strachem. Przyzwyczaiłem się do nocnego trybu życia, więc teraz często zdarza mi się ziewać, gdy Zuzia wezwie mnie do siebie przed wieczorem. Troszkę to dziwne, mieć Stracha, nie mając stracha, ale nie narzekam. Bo ma to swoje dodatnie strony, nie muszę już chować się w cieniu, można pogadać nie tylko z pająkami, co pewien czas wychodzimy razem z Zuzią na spacer. No i są jeszcze „krówki”! Pychotka! Chociaż nie przepadam, gdy ciągutki sklejają mi zęby. Strach ze zlepionymi zębami wygląda jednak nieco niepoważnie. Tylko, czy ja na pewno wciąż jestem jeszcze strachem?
-Strachu!
-Słuam hie Zuu...
-Nie jedz tylu cukierków. Mamusia powiedziała, że od tego psują się zęby.
-Aee aa ylho ohetshke...
-Ładne mi tylko troszeczkę! W torebce już widać dno. Zostaw kilka dla mnie, Niki.
To prawda. Widać dno. Bardzo małe robią te torebki. I cukierki też są bardzo małe, wystarczy kilka razy kłapnąć i już ich nie ma. Rozpuszczają się jak śnieg w lipcu, czy co?
-To ja zjem jeszcze tylko jednego. Tego kakaowego. Jaki pyszny... Łoj!
-Co się stało?
-Łoj! Ojejejejejej! Mój ząb!
-Co się stało z twoim zębem?
-No boli mnie! Łoj!
-A mówiłam ci, żebyś nie jadł tylu słodyczy. Pokaż, który?
-Ten. Ojoj! Jak boli!
-Więc będziesz musiał pójść do dentysty. Pamiętasz? Byłeś tam ze mną.
Doskonale to pamiętam. Byłem wówczas bardzo dużym strachem. I mogłem sobie pozwolić, by było mnie widać. Przez całą drogę do gabinetu stomatologicznego szedłem z Zuzią, dumnie wyprostowany i kłaniałem się wszystkim po drodze. A co tam, niech wiedzą jakiego Zuzia ma stracha! Potem w poczekalni pogadałem sobie z kolegami, innymi strachami, którzy przyszli ze swoimi dzieciakami. Większość z nich też była tam po raz pierwszy. A potem weszliśmy z Zuzią i Mamą do gabinetu, a pani doktor posadziła Zuzię na takim dziwnym fotelu i zaczęła żartować. Nie podobało mi się to, bo z każdym żartem robiłem się coraz mniejszy, a nikt nie lubi się kurczyć zaraz po śniadaniu. Potem pani doktor zrobiła Zuzi zastrzyk znieczulający, ale tak szybko, że ani Zuzia, ani ja niemal tego nie zauważyliśmy. No i zaraz potem już mnie nie było. Dopiero wieczorem w domu, obejrzałem sobie przerwę między zębami Zuzi, miejsce po usuniętym bolącym zębie. Teraz nie ma po tej przerwie nawet śladu, wyrósł tu piękny, nowy ząb. A Zuzia nigdy już mnie nie zabrała ze sobą do dentysty.
-No pewnie głuptasie, miałam tam stracha tylko przez chwilę, na początku! Ale szybko mi przeszedłeś. Teraz chodzę tam tylko z mamą. Już nie jesteś mi tam potrzebny. Przecież nie jestem już małą dziewczynką, która bałaby się dentysty! Ty też nie masz się czego bać. Najlepiej idź tam już jutro rano.
Łatwo jej powiedzieć. Nigdy nie była Strachem, który ma stracha...
***
Chciałbym zbudzić się w krainie
Z czekolady zbudowanej,
Gdzie jeziora są budyniem
Słodkim maczkiem posypanym.
Tam pod słońcem z galaretki
Wśród żelkowych krzewów masy
Gdzie w syropie są brzoskwinie
I słodzone ananasy,
Płynie strumyk kakaowy,
W którym rybki niosą z dna mi
Muszle z gumy balonowej
Oraz z ciasta z bananami.
Gdzie las wafelkowców rośnie
Pod cukrowej waty chmurą,
Siedziałbym na chałwosośnie,
Z miną zawsze nieponurą.
Chciałbym... Chociaż to marzenia
Są tak zwanej ściętej głowy...
Za to mam dziś do pieczenia
Pyszny torcik orzechowy!
IV.
Ech. Zuzia się wczoraj zakaszlała, zakichała i poszła spać do łóżka w sypialni rodziców. Dziś czuła się już lepiej, więc wróciła do naszego pokoju. Długo kręciła się po wieczornym myciu, ustawiała zabawki na półkach, poprawiała trzy razy poduszkę, ale wyraźnie odwlekała chwilę w której miałaby się położyć do snu.
Wreszcie zapaliła nocną lampkę przy łóżku, zgasiła główne światło i wsunęła się pod kołdrę.
-Wciąż boli cię gardło? - zapytałem, gdyż zachowywała się zupełnie inaczej niż każdego innego dnia.
-Nie.
Nie patrzyła wcale mi w oczy, a jak wiadomo trudno je przeoczyć, tak wielkie są oczy stracha. A ja domyśliłem się, w czym rzecz.
Wczoraj wieczorem, gdy Zuzia już powinna spać, lecz z powodu choroby jeszcze marudziła, rodzice włączyli na telewizorze bajkę. Straszną bajkę o czarownicy, a jeśli ja mówię, że straszną, to właśnie taka była, znam się na tym jak nikt! Później w nocy Zuzia bardzo rzucała się na łóżku przez sen, gdyż śniła jej się ta okropna czarownica polująca na dzieci! Nic dziwnego, że teraz bała się zasnąć.
-Zuziu?
-Tak, Niki?
-Wiesz, że tak naprawdę nie ma żadnych czarownic?
-Ale ja ją widziałam. W telewizorze!
-Ba! W telewizorze można zobaczyć wiele rzeczy, które tak naprawdę nie istnieją. Widziałaś kiedyś gadającego królika albo białego konia z tęczową grzywą? Aha! Nie wszystko co tam pokazują jest prawdą i nie można we wszystko wierzyć. A już na pewno nie w czarownice. Ich wcale nie ma. Możesz zupełnie spokojnie spać. To są takie zmyślenia dla małych dzieci i dużej dziewczynce nie wypada w nie wierzyć, zapewniam cię.
Zuzia jakby się nieco uspokoiła, ale chyba nie całkiem ją przekonałem. Bo zapytała:
- A ty? Ty też jesteś zmyśleniem dla małych dzieci?
Aż mnie zatkało z oburzenia na taką bezczelność!
-Czekaj, czekaj, myśl tak dalej, a wystraszę cię bardziej niż ta zmyślona czarownica! A teraz gaś światło i śpij! Dobranoc!
-Dobranoc Strachu...
Ja - zmyślony! Pffff... Też coś! Ale wymyśliła!
***
Zewsząd bajka nas otacza
i świat wymyślony.
Lecz ku prawdzie raczej zbaczaj,
bo ma dobre strony.
Nie oszuka, nie zawiedzie,
mgły rozwieje z głowy.
pomoże ci w biedzie,
gdy kłopot gotowy.
I tylko czasami,
gdy smutek ogarnie
i marnie z tą prawdą się czujesz,
Świat zostaw za drzwiami,
napełnij się snami,
wierz w bajkę, w marzenia się unieś...
V.
Gruuuummmm..... Gruuuudyyyduuuum! Trzask! Trzask! Bruuuuuuummmm....
-Niki! Niki!!! Gdzie jesteś Strachu?!!
Siedziałem jej na ramieniu. I znów byłem całkiem spory. Zuzia stanowczo nie lubiła burzy! Nie dziwię się jej, bo wiem, że burza potrafi być naprawdę groźna. Ale mieszkam już od wielu lat w tym domu i wiem że jest doskonale zabezpieczony piorunochronami. To są te druty, które okalają cały dach i schodzą do ziemi w kilku miejscach. Gdyby Zuzia mieszkała ze mną na drzewie, to ho ho, sam bym się bał! Drzewa podczas burzy są bardzo niebezpieczne, gdyż błyskawice uwielbiają uderzać w wysokie obiekty, takie jak drzewa, kominy i anteny telefonii komórkowej. Lubią uderzać też w góry. Ale przede wszystkim lubią metal. Dlatego tak chętnie wskakują na druty piorunochronów, a po nich podróżują wprost do ziemi. I dlatego wszystkie budynki, nie tylko wysokie, mają instalację odgromową. Niestety, wszelkie moje argumenty, jakich używałem by Zuzię uspokoić, przegrywały z zygzakami błyskawic i pomrukiem gromów. Cóż, nawet mądre dzieci mają prawo bać się burzy. W tajemnicy powiem wam, że Mama Zuzi też się boi burzy, choć jest już całkiem dorosła. Tylko że Mama, burzą się także zachwyca. Bo niewiele jest piękniejszych widowisk, jakie Natura potrafi nam, ludziom przedstawić. Pokazuje nam, że mimo naszych osiągnięć technicznych, komputerów, telefonów, samochodów, samolotów i promów kosmicznych, w porównaniu z jej potęgą jesteśmy wciąż jeszcze bardzo mali. Tylko jak doskonale nam to pokazuje! Błyskawice potrafią czasem przebiec w ciągu części sekundy, więc tak krótko jak trwa mrugnięcie oczami, pół nieba! I to odbijając się niekiedy od wielu chmur, tak że tworzą malowniczo rozjarzony zygzak na tle burego tła. Nawet najszybsze rakiety tego nie potrafią! A deszcz burzowy, siekący raz w tą, raz w tamtą stronę. Przez chwilę padający grubymi, rzadkimi i powolnymi kroplami, to znów drobny, gęsty i rzęsisty, jak gdyby chmura jak najszybciej chciała się go pozbyć. Tak, burza jest groźna, ale za to jaka cudowna!
-Wiesz co, Zuziu? Jeśli wolisz, to schowaj się na razie pod koc. Burza za chwilę przejdzie, zawołam cię wówczas, może będziemy mogli obejrzeć razem tęczę?
***
Warzyło się w burzy,
więc trzask - do kałuży
wnet piorun nieduży
uderzył z chmur w dół.
W kałuży zawrzało,
już woda się burzy,
aż krzak dzikiej róży
zanurzył się wpół.
Pan kucharz się przy tym,
z talerzem rozbitym,
nie stojąc jak wryty
przeczołgał pod stół.
Ujrzawszy strużynę
w toń wrzucił pierzynę,
stworzywszy wyżynę
zaryczał jak wół:
-Niegrzeczna ty burzo,
pozwalasz za dużo
ty sobie podróżą,
co wznosi tu muł!
Ja tobie pogrożę -
- mam w kuchni trzy noże -
i może być gorzej
bym lepiej się czuł!
Uniknął powodzi
gdy wodę zagrodził,
lecz choć nie na lodzie
pośliznął się był.
A burza z chichotem
uciekła z powrotem,
kałuża zaś potem
zmieniła się w pył...
VI.
Co to był za dzień! Wciąż nie mogę się uspokoić. A zaczęło się całkiem zwyczajnie, po obiedzie Mama wyszła z Zuzią na plac zabaw. Mama usiadła jak zawsze na ławeczce, a Zuzia pobiegła do swoich koleżanek. Patrzyłem na to z balkonu, bo zazwyczaj podczas zabawy na podwórku nie mam zbyt wiele do roboty. Bo niby czego Zuzia ma się tam bać? Co najwyżej betonowego placyku do jazdy na rolkach, gdzie kiedyś zdarła sobie skórę na kolanach, ale dziś nawet nie wzięła ze sobą rolek. A jednak!
-Ale mi dołożyłaś pracy! Całe popołudnie biegałem między mamą, a tobą! I zobacz jak teraz wyglądasz, podrapany nos, zapuchnięta warga i ten kokon na ręce... Boli cię jeszcze?
-Trochę boli. I żal mi mamy, naprawdę była przestraszona.
-Tego mi nie musisz mówić, sam wiem najlepiej...
Zaczęło się od tego, że na podwórku Wojtek powiedział, że dziewczyny to tchórze. Boją się wszystkiego. Boją się wejść na drzewo, zjeść cztery lody raz za razem, zadzwonić do drzwi sąsiada i szybko uciec po schodach. Nawet huśtać się wysoko boją, bo są takie niezdary. No i wówczas Zuzia wzięła się pod boki, dmuchnęła na swoją wiecznie opadającą na oczy grzywkę i na szeroko rozstawionych nogach stanęła przed Wojtkiem.
-Więc wypróbujmy, kto będzie odważniejszy! Kto na huśtawce podleci wyżej, wygrywa.
Wojtek to największy chłopak na naszym podwórku który jeszcze nie chodzi do szkoły. A Zuzia malusieńka, nawet ja, jej Strach jestem od niej większy.
I zaczęli się huśtać. Wojtek ma długie nogi, wiec szybko zaczął wznosić się wyżej niż Zuzia, ale im był wyżej, tym mniej ochoczo nimi machał. Tymczasem na sąsiedniej huśtawce Zuzia dopiero się rozpędzała...
A potem ławeczka uciekła spod Zuzi, słońce zrobiło fikołka, a karetka pogotowia bardzo głośno wyła i mrugała na niebiesko.
-Ale poleciałam wyżej od Wojtka?! Wygrałam!
-Ano wyżej, wyżej... A na pewno dalej... Ech... Obiecaj mi, że już nigdy czegoś takiego nie zrobisz. To nie wypada, bym miał o ciebie stracha!
***
Bujam się wysoko
W górze.
Moczę sobie nogi
W chmurze.
Frotka trzyma ład we włosach
Kiedy wspinam się w niebiosa.
Jak dorośli w przestrzeń latam,
Z góry widać więcej świata,
Dłużej.
Gdybym potrafiła,
To ptakiem bym była.
Nad drzewem, wysoko
i równa obłokom.
VII.
-A co jeśli się w nocy zepsuje i nie zadzwoni?!
-Na pewno zadzwoni, to całkiem nowy budzik.
-Nowe rzeczy też się psują. To ciastko które schowałam sobie "na potem" do szuflady też było nowe, i co?
-Ale schowałaś je trzy tygodnie temu... A budzik to nie ciastko, nie masz się czego bać.
-Tobie to łatwo mówić! To nie ty idziesz jutro pierwszy raz do szkoły!
Zaśmiałem się w duchu. Czego jak czego, ale pierwszego dnia szkoły Zuzi na pewno nie opuszczę! Przecież beze mnie nie wiedziałaby czego się bać... Choć sam za bardzo także nie wiedziałem na czym ma polegać moja nowa praca. Jeszcze nigdy nie chodziłem do szkoły.
-Oczywiście, że nie zostawię cię samej. Jesteśmy przecież przyjaciółmi, skoro ty idziesz do szkoły, to ja też. Będziemy się tam świetnie bawić. Chyba...
Tu ogarnęły mnie pewne wątpliwości. Zuzię raczej także, gdyż zapytała podejrzliwie:
-A w tej szkole to co...?
-Co co?
-No co się tam robi?
Nie miałem pewności, ale na wszelki wypadek zrobiłem baaardzo mądra minę i odparłem:
-Bawi się. I uczy.
-Ale czego?- Zuzia miała pewne podejrzenia z którymi dzieliła się ze mną od miesiąca, ale pewności nie mieliśmy oboje.
-Wszystkiego! Żeby być mądrzejszym.
Zuzia jakby posmutniała.
-Wszystkiego to ja się jutro nie nauczę, żeby nie wiem co...
-Ale to chyba dłużej niż jutro, ta szkoła?
I tak siedzieliśmy oboje na brzegu łózka wpatrując się w nastawiony budzik. Gdyż oboje trochę się tej szkoły obawialiśmy. Starsze koleżanki Zuzi z mądrymi minami opowiadały jakie to trudne chodzić już do szkoły, nie to co bycie przedszkolakiem, o nie. Ale przecież wciąż miały czas na zabawę, i do tego znały obecnie bardzo dużo nowych piosenek, a także opowiadały bardzo ciekawe historie, których nauczyły się w szkole. Więc może nie taka szkoła straszna, jak ją malują?
Zapewne myśleliśmy o tym samym, bo w pewnym momencie oboje równocześnie westchnęliśmy:
- Co ma być, to będzie. Może ta szkoła nie będzie aż taka straszna?
Nie wiem jak Zuzia, ale ja mam wrażenie jakbym się strasznie postarzał. Dobrze przynajmniej, że znamy już litery, a nawet potrafimy je zaplatać w wyrazy, jak pająk swoje pajęczynki! Eh, jakoś to będzie!
***
Na ciemnym strychu, w starym pianinie,
Któremu strun od wieków brak,
Grał raz Pan Pająk na pajęczynie,
Trącając struny swej nici wspak.
Rondo odnorem stało się więc,
Aria airą, opus supoem.
A Pająk raźnie grał swoją pieśń
Nicując nuty z wielkim mozołem.
I może nocą dzień by się stał,
Gdyby we wsteczne dźwięki się wsłuchał,
A pająk nadal wstecz dźwięk by grał,
Lecz do pianina wleciała mucha.
W nici pajęczej lepkie witraże
Wpadła glissandem po kres istnienia...
Pan Pająk rzucił precz swe pasaże
I raźno zabrał się do jedzenia.
A zwykłym rytmem szczęk jego szczęk
Brzmiał pośród kurzu, co tańczył w słońcu.
Niósł po kolei sztućców się brzęk -
Skrzydełka, nóżki, brzuszek na końcu...
Ach te Zuzie 😀🥰
OdpowiedzUsuń:D
Usuń