piątek, 2 maja 2025

Wszystko Chmielewskie (III)

 C.D.


(III)

Dziesięć minut później na podjazd pod dworcem podjechał obszerny SUV w kolorze perlistego abażura, zapiszczał oponami i znaleźli się w centrum orkanu. Przez okno pasażera dało się widzieć babcię Janeczkę, patrzącą z kamienną twarzą na wprost siebie, czyli z grubsza na mało atrakcyjny budynek poczty. W tym czasie pan Januszek w trakcie zawieszonych w czasie 30 sekund wrzucił całość bagaży przez tylną klapę samochodu, jak i umieścił dzieci na tylnych fotelikach. Dość gwałtowne protesty Romka dotyczące wtłaczaniu go w nader ciasny fotelik dziecięcy zostały totalnie zlekceważone, trzasnęły trzy zapięcia pasów, trzasnęły przednie drzwiczki i dobrzmiało czwarte trzaśniecie pasa kierowcy, po czym ponownie asfalt do spółki z oponami zajęczały przy gwałtownym ruchu, który wgniótł dzieci w oparcia.
-Ha! -pan Januszek wpatrzony we wsteczne lusterko gracko wywinął kierownicą tuż przed przerażonym pieszym, w galopie usiłującym uskoczyć z przejścia dla pieszych. - Widzieliście?! Prawie mnie miał! Już wyciągał smartfona! Tadadadada -da! - tu cmoknął się w zwiniętą w kułak lewą pięść.
Pani Janeczka westchnęła i obróciła wzrok w kierunku trzech par nader okrągłych oczu. -Wybaczcie maniery mojego męża, ma swego rodzaju idee fixe, i gdy dopada go ten stan zapomina o bożym świecie. Witamy na tzw. Świętej Warmii, co historycznie oznacza udzielne księstwo biskupów warmińskich w ramach drugiej Rzeczypospolitej, a dla obecnej ludności rodzaj świętego spokoju. Życie płynie tu wolniej i spokojniej, poza tym szalonym miastem, silącym się nie wiedzieć czemu na metropolię. - prychnęła.
-Ja bardzo przepraszam! - pan Januszek zgrabnie skręcił na wiadukt nad torami, całkowicie już wolny od poprzedniego podekscytowania. -Cześć. Ale znów go przysłali! A ja wcale nie jestem wariatem! - to dodał bez poprzedniej pewności siebie.
Dzieci spojrzały po sobie z pewną rezerwą, choć Florka powstrzymała się przed podłączeniem do slotu kości pamięci z napisem „schorzenia psychiczne”.


Janeczka westchnęła ponownie.
-Należy się wam pewne wyjaśnienie sytuacji. Dwa miesiące temu dziadek jechał ulicą w centrum, która nota bene od lat powinna być deptakiem. - prychnęła. - Usłyszał niepokojące dźwięki od strony prawego tylnego koła, więc by nie blokować ulicy zjechał na miejsce parkingowe. Wysiadł, podszedł do tylnego koła, pochylił się i wyciągnął z bieżnika sterczący kamyczek, ten właśnie który robił taki raban. Po czym wrócił za kierownice, a za wycieraczką sterczał mu już mandat za nieopłacenie miejsca parkingowego. Na nic były jego tłumaczenia miejskim wydziale do tych spraw.
-Jasne! Nie mieli działu do spraw olsztyńskich kamyczków w bieżnikach! - pan Januszek ponownie poczerwieniał.
-Cicho! No więc mandat zapłacić musiał. Było zdjęcie zaparkowanego samochodu i zdjęcie braku biletu parkingowego.
-Nikt mnie tam nie słuchał… -pan Januszek powiedział to z rozżaleniem. -Co mi tam te kilkadziesiąt złotych, ale żeby choć sprawiedliwie …
-A potem dostał jeszcze trzy mandaty, w dość podobnych okolicznościach. I żadnej możliwości udowodnienia, że wcale nie parkował w tych miejscach.
--Bo to był bardzo inteligentny student! Tylko nieuk! Nijak nie mogłem mu zaliczyć! - zdecydowanie oświadczył pan Januszek.
-Ale kto?… - odważyła się zapytać Zuzanna.
-No właśnie ten parkingowy! Jak wyleciał ze studiów to zamiast pójść do McDonalda jak każdy uczciwy człowiek zatrudnił się w Zarządzie Dróg i Komunikacji, wredne bydlę… Ale za pół roku zmieniamy samochód, tak szybko mnie już nie namierzy.
Pani Janeczka spojrzała na niego z pobłażaniem.
-Prędzej przestawi cię na komunikację miejską i zostanie kanarem. Już nie masz tych lat… - dodała z sentymentem wyraźnie widocznym na twarzy.
W międzyczasie samochód skręciwszy jeszcze tylko jeden raz, wjechał w orzeźwiający chłód lasu.